Spowiedź klauna
/autor: jacek goryński-jaceg/
Każda kurtyna kiedyś musi opaść. Albo się podnieść. Stałem na scenie teatru powtarzając bezmyślnie słowa o kurtynie. Każda kurtyna.., każda kurtyna, kurtyna….Była…Opuszczona, smutna i jakaś daleka, choć na wyciągnięcie ręki. Pachniało kurzem. Zapach teatru. Część podłogi przykrywało gumoleum w jakimś bezosobowym kolorze. Półmrok zaglądał do kątów, wydobywał cienie, poszukiwał legowiska. Gęstniał tak jak czerń nocy przed świtem. Nad moją głową płonęły mdłe światełka udające reflektory. Dzwoniła cisza przerywana oddechem. Tajemnica czerni nie chciała do mnie mówić. Błądziła gdzieś zakapturzona, niewiadoma, daleka.
Wyszedłem na scenę. Jeden, dwa, trzy…- liczyłem kroki mierząc jej szerokość. Jeden, dwa, trzy…, dziesięć. Nikomu niepotrzebna była ta moja wyliczanka. Bo właściwie, po co liczyć wydeptane metry? Może dla spokoju rąk? Może, aby przestały drżeć nogi? Może dla łagodności głosu? Jeden, dwa, trzy.., nie ustawałem w bzdurnym liczeniu kroków, chociaż scena już dawno się skończyła, a ja stałem w miejscu. Bezmyślnie stałem licząc wciąż od jednego do jednego. Popatrzyłem w jej głąb. Czerniło mrokiem jak wszędzie dookoła i tylko cisza była niecierpliwym wyczekiwaniem.
Jeszcze przed chwilą siedziałem za kulisami. Moje wyobrażenie o teatralnych garderobach ciągle rozbijało się w proch. Te, które do tej pory zwiedziłem były najczęściej obskurnymi pokoikami z porysowanymi lustrami i martwym oświetleniem. Ta, choć w prawdziwym teatrze, nie różniła się zbytnio od tamtych spotkanych w drodze. Wąska klitka z załomami wyglądała jakby właśnie przechodziła skręt kiszek. Read more