Co u Pana słychać… doktorku?!
/autor: jacek goryński-jaceg/
Jasne światło na końcu czarnej przestrzeni nie było światełkiem w tunelu. Biała plama za prostokątem ściennego otworu rozlewała się w przestrzeń poczekalni. W miarę zbliżania się do tego ziejącego bladym światłem miejsca powietrze wypełniało się poszeptywaniem niewyraźnych głosów. Brzmiało to tak jak stereo w bladym kolorze. Miejsca siedzące, jak to zawsze bywa z takimi miejscami, były już zajęte, tylko pod wieszakiem sterczał samotny ociupinek zapomnianego siedziska. Zwisające okrycia skutecznie ograniczały krzesełkową przestrzeń. Na widok Nowego pomruk cichych głosów na chwilę zamarł. -Jest pan ostatni, usłyszał, za nim jakiekolwiek pytanie w tym oszołomieniu wywołanym kontrastem bieli z czernią, przyszło mu do głowy.
-Dziękuję, powiedział spoglądając po twarzach obecnych. -Zawsze uważałem, że coś ze mną nie tak, ale że jestem ostatni to nie wiedziałem, zażartował.
Cisza zalęgła się jakby trochę gęstsza i odrobinę głębsza. Na twarzach współsiedzących pojawił się grymas, który przy odrobinie dobrej woli odbiorcy tego kiczowatego skrzywienia, mógł oznaczać niewymuszony półuśmiech.
-Jest Pan po mnie, powiedział gość w nieokreślonych bliżej latach. Jego wiek po bliższym przyjrzeniu się, śmiało można było określić jako zbliżony do matuzalemowego. Wyglądał jak żywa historia walki z prohibicją. I nie chodziło w tym wypadku tylko o ilość przeżytych przez rozmówcę lat.
Nowy usiadł na brzegu pokrytego płaszczami krzesła i wsłuchał się w pobrzękiwanie recenzujących go głosów. Szepty i ukradkowe spojrzenia dobiegały ze wszystkich stron. Najciekawszym epitetem rzuconym w jego stronę było określenie „cwany wykształciuch”. Ten pszczeli, ociekający „miodem” pobrzęk, przerwało wejście gościa w okularach z plastikową siatką jednorazówką w ręku.
-Będę ostatni, powiedział niepytany i wcisnął się do Nowego na tę ociupinę miejsca, jakie jeszcze pozostało niezasiedziane. Obok nich, na czteroosobowej kanapie dla ludzi o słusznych kształtach, a mogącej pomieścić sześć osób normalnie cienki, postanowiono zrobić trochę miejsca. Dwie panie okupujące ją jak Niemcy Stalingrad usunęły się ku jej skrajowi. Jednorazówka w okularach powstał energicznie, aby zająć wygodniejsze miejsce. -Uff, jęknął, gdy zapadł się w miękkości kanapy.
Chwilowe zamieszanie spowodowane walką o wygodne siedzenie pogłębił fakt pojawienia się starszego pana w czapce i w zielonych, wojskowych spodniach. Zerknął ku kanapie i pogalopował do niej raźno jak trzylatek w derbach Warszawy. -Po kim ja, zapytał w przelocie i przyhamował z wdziękiem przy meblu. Jego bieg był tak realistycznie końsko-prawdziwy, że Nowy czekał z niecierpliwością na efektowne stuknięcie kopytkiem i tryumfalnie rżenie.
– Pouuu uuumnie, powiedział niewyraźnie Jednorazówka, który zdążył zająć się konsumpcją przyniesionego ze sobą drożdżowego placka.
-Pesymista jakiś, pomyślał Nowy spoglądając z zaciekawieniem na konsumenta.– Do Świąt chce tu siedzieć czy co?
Za derbistą, świadoma swego wieku i okoliczności w jakich się znalazła, wsunęła się kobieta. Nie weszła, nie wtargnęła a wsunęła, poruszając się, oczywiście, posuwiście. Normalnie powiedziałoby się, że szła noga za nogą, lecz w tym wypadku byłoby to nieprawdą. Należałoby powiedzieć, że przemieszczała się suw za suwem. Kraciasta chusta, którą omotała swoją głowę, zakrywała równocześnie jej ramiona tworząc jedność i potęgując wrażenie ślizgowego przemieszczania się. Wyglądała jak polski model wańki-wstańki. Dotarła do kanapy, przy której sterczał ten w zielonych spodniach, i opadła jak pożółkły liść. Powoli i z gracją. Otoczenie milczało zafascynowane jej wejściem. Milczało również wtedy, gdy do poczekalni weszła kolejna pani- ubrana na czarno, i usiadła obok Posuwistej. Ciszy nie przerwał nawet gość w skórze, który stanął skromnie pod ścianą. Zielone spodnie ruszyły na zwiedzanie pomieszczenia.
-Przemalowali, stwierdził pełnym głosem, przemalowali. Widać mieli kasę. Zegara też nie ma. Pozmieniało się, pozmieniało- zakończył z wyraźną dezaprobatą w głosie.
Oczekujący w kolejce do lekarza spoglądali na siebie dziwnym wzrokiem, usiłując nadążyć za tokiem myśli komentatora. Posuwista złapała drugi oddech.
-Jestem ostatnia, wyrzuciła w przestrzeń ni to pytanie ni stwierdzenie.
-Nie…
-Nie ostatnia?
-Nie…, nie ostatnia- obwieścił ten w Zielonych.
Po wymianie zdań, jaka zaistniała między nim a Posuwistą można było stwierdzić ze stuprocentową pewnością, że są razem.
-A która?- drążyła uporczywie temat niezadowolona z usłyszanej odpowiedzi.
-Nie wiem- z rozbrajającą szczerością stwierdził komentator.
-No to ostatnia…
-Nie, ostatni jest ten w skórze, a Ty jesteś po tym w okularach.
-Tym młodym?
-Tym młodym.
Nowy z zaciekawieniem przyglądał się dyskutującej parze. Zadziwiające było to, że zachowywali się tak jakby obok nich nikogo nie było. Jakby poczekalnia była obrazkiem z telenoweli, który bez skrępowania komentują w zaciszu swojego zapiecka. Podobnie zachowują się dzieci pozostawione w piaskownicy. Zajęte lepieniem babek gaworzą o tym co dzieje się w domu powodując zakłopotanie dorosłych, stwierdzając przy okazji-tak od niechcenia, że z nóg tej grubej pani siedzącej obok zezowatej mamy Krzyśka, to by narobił kotletów. Rozmawiająca ze sobą para zachowywała się tak jakby wystąpiła u nich wtórna naiwność dziecka tylko bez potrzeby budowania zamków z piasku.
-A który on jest?- kontynuowała Posuwista.
-Nie wiem.
-No to jak to nie wiem? No to zapytaj, który jest!
-Którego?
-No tego młodego co to jest tu przede mną!
-W okularach tego?
-No… W okularach- powiedziała rozkazująco z równoczesnym wskazaniem delikwenta palcem.
-Panie, który Pan jest?- zapytał powracający do rzeczywistości Derbista.
Jedyną odpowiedzią było niewymuszone wzruszenie ramion przez konsumującego ciasto.
-Mówi, że nie wie, zaopiniował ten gest towarzysz Posuwistej.
-Co mówi?
-Mówi, że nie wie, który jest.
-A lekarz jest?
-Nie wiem, nie ma wywieszki.
-To może strajkuje.
-Może, może. Nie wiem, ale może…
Oczekujący na badania spojrzeli nerwowo po sąsiadach. W ich umysłach zaczęła kiełkować myśl o strajku rzucona ot tak, od niechcenia, przez Posuwistą. Nawet Jednorazówka zawiesił żucie ciasta jakby w oczekiwaniu na jakieś nieszczęście tylko odrobinę mniejsze niż wiadomość, że zjadł już całego drożdżaka..
-Kiedyś to tam przyjmował- kontynuował opowieść Zielony.
-Przyjmował- potwierdziła z ochotą partnerka.- A przyjmował.
-A teraz go tam nie ma.
-Tam nie ma.
-Może wtedy to tu jest.
-Może..
-Oczy mi łzawio- zmienił temat rozmowy wraz ze zmianą kierunku chodzenia Zielony…
-Tobie łzawio?!- zaperzyła się Posuwista. -Mnie to łzawio. Powietrze takie czy cóś…
-Noooo- potulnie zgodził się mężczyzna.
-To jestem ostatnia?
-Nie. Po tobie jest ta czarna i tamten.
-Ta stara czarna?
-Nie ta stara czarna, tylko ten stary jest ostatni. Ona jest po tobie- dodał.
-To nie jestem ostatnia- stwierdziła z zadowoleniem….- Która to może być godzina?
-Wpół do dwunastej.
-To jeszcze ze dwie godziny posiedzim.
-Z godzine.
-Ze dwie.
-Z godzine. Włosy Ci wyschno. Kto to widział mokre włosy.
-Z godzine. No trochu suche są.
-Trochu mokre…
Dialog między dwojgiem biegł swoimi, lekko pokręconymi drogami. Obecność poczekalnianego towarzystwa w niczym nie mąciła dobrego nastroju gaworzącym. Nowy czuł się jak mieszkaniec domu Wielkiego Brata, albo podglądacz schwytany za rękę na gorącym uczynku. Dlaczego podglądacz miał być schwytany za rękę, a nie za oko skoro to ono dopuściło się przestępstwa, nie wiedział. -Widać im głupiej brzmi tym jest bardziej wiarygodnie – pomyślał przechodząc nad taką niedorzecznością do porządku dziennego.
-Tyli czasu jeszcze- powróciła do tematu Posuwista.- Mówiłam żeby wcześniej, żebyś śpieszył, to Ty, że nie…
-I tak wcześniej od ciebie byłem.
-Nie kłam, ja byłam. Ili to ja się na przystanku musiała na Cie naczekać. Świat i ludzie, świat i ludzie….
-Bo drzwi się do zamka nie mogli dopasować i mnie się trochu zeszło.
-Ale tam drzwi. Ty zawsze to tak samo. Tak samo. Kłamiesz żeby mnie tylko naprzeciwko. Pozaciągałeś.
-Co?
-Że naprzeciwko. Pozaciągałeś. Sweter. Wszystko pozaciągasz, poniszczysz.
Bruzda biegnąca przez czoło Derbisty pogłębiła się zapowiadając głębokie przemyślenie tego, co przed chwilą usłyszał. Nastroszone brwi zaczęły intensywnie poruszać się w górę i w dół, w górę i w dół. Nowy spoglądał z podziwem na te ruchy bezwiednie próbując je naśladować, zresztą, bez widocznego efektu.
-Buty mam ładne- niespodziewanie dla otoczenia i chyba dla samego siebie stwierdził Zielony.
-Brzydkie.
-Ładne. Monika mówiła
-Brzydkie, takie ulęgłe.
-To znaczy jakie?
-Znaczy ulęgłe. Ja mam ładne. A ten chłopak to jak się nazywał?
-Który?- Derbista wyraźnie nie nadążał za tokiem myśli partnerki.
-Ten głupek, co ją do Anglii wziął.
-Kogo wziął?
-Monike. No ten głupek od Moniki, co wziął Monike ze sobą.
-Wiktor.
-No, Wiktor. Miałam kuzyna Wiktora, to on mnie lał jak do szkoły
szłam. To ja się darłam, to on gadał nie wrzeszcz tak głupia, bo
umrzesz szybo. Tak gadał.
-No chyba, że tak. Jak się wrzeszczy to się takie różne cóś przyplątać może i sposobu na takie cóś żadnego. Nieraz to się w człowieku co i obsunie z tego wrzasku. Gadajo, że to macica albo i inne jakie wątpie.
-Noo- potwierdziła wywody partnera Posuwista.- Totyż i nie wrzeszczałam. Ale on letkie rękie miał. Tako anemiczno. To jak lał to tak jakby kropidłem kropił. Niby mokre pada, a przecie jeszcze nie deszcz.
-No! Chyba przyjmuje.
-Kto?
-Doktór przyjmuje.
-Który?
-Nie wiadomo. Gront, że przyjmuje.
-Wtedy to tak. Gdzie?
-No to tu chyba tu. Kobita wyszła.
-Od niego?
-No.
-To czego nikt nie wchodzi?
-Już wszed. Nie widziałaś?
-Nie. A który to wszed tak mimo co?
-Ten mały.
-Ten mały stary?
-No…stary…
-Popatrz, same stare chorują. Zaraza jaka, czy co.
-Zaraza to i nie. Pewnie depidemia grasuje.
-Co grasuje?
-Depidemia
-Epidemija się mówi. Już Ty jak coś chlapniesz to już tylko jakby siedzieć i płakać. A ja, po kim jestem?
-Po tamtym na końcu.
-W okularach?
-W okularach.
-A ten przed nim co siedzi to myślałam, że on je ksiondz, a on nie je.
Nowy ponownie stał się ośrodkiem zainteresowania poczekalni. Współsiedzący zaczęli szukać w jego ubiorze oznak księżowskiej profesji. Zadumała się na chwilę poczekalnia próbując zrozumieć, w jaki sposób postrzegany jest świat przez Posuwistą. Na zatroskanych twarzach widać było objawy zniechęcenia. Nikt nie mógł zrozumieć gdzie u Nowego zobaczyła kawałek kapłana, i jakimi drogami podążają jej myśli. Tylko Nowy przestraszył się, że może w jego spojrzeniu jest takie „cóś”, co wygląda jakby spoglądał już na książęcą oborę.
-Ale ten mały je- kontynuowała ni to z podziwem ni z naganą. -Na końcu je i ciągle je. Czy to można tyli jeść? Teraz pan idzie?
-Tak
-Słyszałeś? Teraz on idzie.
-Co?
-Mówi, że on idzie. Bo ja to już siedem lat chodze, obwieściła z dumą.- Operacje na serce miałam.
-A ja już 25, wyznał skromnie zagadnięty mężczyzna.
-25 lat. Długo- zaopiniowała od ręki partnerka Derbisty.- Słyszałeś? Ten stary już 25 lat chodzi. Ale się trzyma. Rześki jest.
-No się trzyma. No rześki taki. Taki może no… czerstwy bardziej. Takie czerstwe to się trzymają mimo co, że daj Boże zdrowie. A Ty trochu mokra jeszcze jesteś.
-No trochu już sucha.
-Mokra, mokra.
-Sucha… sucha. Oczy mi łzawią, tobie też?
-Też. Chyba cóś w powietrzu jest, albo cóś. Zważe się.
-Zważ, zważ. Grubyś jakiś jest.
-Od ciebie nie grubszy…
-Grubszy grubszy… Z jakie siedemdziesiąt będzie, że ważysz. Z jakie siedemdziesiąt waży prawda Pani?
-Słucham?
-Widzisz, mówi, że prawda.
-Co prawda?
-Ta w czarnym mówi, że prawda, że siedemdziesiąt ważysz.
-Ty za to 70 i jeszcze trochu.
-A idźże idź. Jak ja mogę tyli ważyć jak u mnie buty letkie i spódnica
ino ino. Taka okryj bida. Za ciasna. Napęczniałam jakoś chyba cóś od
rana. Gazete Pani czyta? Kościelno? Znaczy krześcijańsko? Oni tam
w niej to nie kłamiom. W niej nie. Prawda?
-Prawda.
-Chyba, że się czasem pomylom, ale tak to nie kłamiom. W szpitalu wojskowym to kłamiom. Jak robiłam weki i uderzyłam się w zmywak to mówili że nie mam strzęsionego mózgu, a lekarka mówiła że mam strzęsiony. Tak…Tam to kłamiom. Nie będę tam się leczyć.
-No. Ja też nie. Kazali mi jedzenie sobie wtedy robić, a tobie wtedy
leżeć. A czy to co dobrego z takiego leżenia może być? Kto to widział takie rzeczy. Kto to widział żeby tylko jeden miał leżeć, a drugi robić.
-Patrz, ten na końcu je i je, ale któren je to nie wie.
-No nie wie.
-Takie to tera i porzondki som. Je, a nie wie któren je.
Nowy nie słyszał dalszego ciągu rozmowy między Zielonym a Posuwistą. Nadeszła jego kolej wizyty. Z jasnej przestrzeni poczekalni wszedł w prostokąt półmroku wylewającego się z drzwi lekarskiego gabinetu. Zanim je zamknął, obejrzał się, aby jeszcze raz zobaczyć dwoje dyskutantów, którzy znaleźli się w tym miejscu jakby z innej planety. Trochę zazdrościł im tej naiwności dziecka, która daje poczucie szczęścia, pewność racji postępowania nieskrępowanego konwenansami dziwnych ograniczeń niewiadomego pochodzenia. Byli w swoim świecie kipiącym prostotą i nieubarwioną rzeczywistością. Patrząc na nich zrozumiał, że żeby żyć nie wystarczy tylko oddychać. Do normalności potrzebna jest odrobina zwyczajnego szaleństwa. Spojrzał w głąb gabinetu na siedzącego za biurkiem lekarza.-Co u Pana słychać… hm… doktorku?- zapytał beztrosko zamykając drzwi. Poczuł, że właśnie teraz zaczął życie po raz drugi. Że właśnie teraz zaczął po prostu i zwyczajnie żyć.
K O N I E C
/jacek goryński-jaceg/