Bo- To i owo
To i owo 14
15 grudnia 2012
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Pamięć w kamieniu
Kobieta w czerwonych spodniach stała na moście. Każdy, kto przechodził drogą, spoglądał na tę nieruchomą postać. Pewnie niejeden zastanawiał się nad celem jej obecności tam… Stała tak już kilkanaście minut i wpatrywała się w dal. Nie mogła oczu oderwać od otaczających ją kolorów i kształtów, nie mogła myśli obronić przed minionym. Był upalny dzień…
Nagle go zobaczyła, mężczyznę w jasnej koszuli z podwiniętymi rękawami. Stał na brzegu, pochylał się ku rzece. Zanurzył ręce w wodzie aż po łokcie. Poczuł chłód Sanu i jego rwący nurt, pomyślał o wczorajszym dniu i o miłości, która go ogarniała, rozpalała. Układał swoją przyszłość, chciał ją zobaczyć tak, jak widział drugi brzeg rzeki. Jego ręka namacała okrągły kamyk, który po wyjęciu okazał się być płaski i różowy. Mężczyzna zamyślił się, po czym odrzucił kamyk ku drugiemu brzegowi.
Kobieta w czerwonych spodniach zdjęła okulary. Kiedy je na powrót założyła, mężczyzny już nie było.
Niespodziewanie w wodzie zaroiło się od dzieci. Zrobiło się głośno i wesoło. Dziewięcioletnia dziewczynka z kucykami, opasana gumowym dmuchanym kółkiem, ostrożnie wchodziła do rzeki. Obok niej, przebierając łapkami, płynął łaciaty piesek. Dziewczynka z podziwem patrzyła na mamę i przyjaciół utrzymujących się na wodzie. W marzeniach widziała siebie płynącą na drugi brzeg, który kusił plażą i zielonością. Spojrzała w tamtym kierunku, ale nie ujrzawszy nikogo wróciła do zabawy. Patrzyła na dno rzeki, swoje stopy na kamieniach… Coś kolorowego mignęło w słońcu… Dziewczynka z kucykami wyjęła z wody płaski, różowy kamyczek. Może to zaczarowany kamyczek? Będzie spełniał moje życzenia? – pomyślała.
Kobieta w czerwonych spodniach przymknęła oczy, poczuła, jak czas przepływa nurtem rzeki, jak oddala ją od czasu obecnego.
Bliżej mostu pojawiła się młoda mama z dwójką dzieci. Trzylatek i o kilka lat starsza siostra „myli” się kaczym mydłem zaśmiewając się głośno, po czym wbiegli do głębszej wody rozpryskując ją wokół siebie. Byli szczęśliwi jak tylko dzieci być potrafią. Ważny był tylko ten moment, ten cudnie gorący, letni dzień. Ich mama, siedząc na kocu, nie spuszczała z dzieci wzroku, uśmiechała się… Kamyk, który trzymała w dłoni, chłodził i uspokajał. Wypolerowany od gładzenia, ale ciągle różowy…
Dzięki, tato…- wyszeptała kobieta w czerwonych spodniach, po czym wyprostowała się, westchnęła, włożyła rękę do kieszeni, a upewniwszy się, że ciągle tam jest, zeszła z mostu…
/Bo/
To i owo 13
26 marca 2012
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Magiczna skrzynka
Mówią, że trzeba się przekwalifikować…Co ja mogłabym robić innego? To nie jest dobre pytanie, bo tak naprawdę niewiele mogę – oczy już nie te, praca fizyczna nie wchodzi w grę… Mam cierpliwość i dużo pomysłów, może wystarczy ich na… radio? Fajnie byłoby mieć własne radio! – kobieta w czerwonych spodniach przezornie nie wypowiedziała swojego pragnienia na głos. Jeśli ktoś usłyszy i ją wyśmieje, albo sam zechce pomysł zrealizować? To musi być bardzo dużo pracy, zorganizować radio. Radio się organizuje, tworzy? Teraz, kiedy panem wszystkiego jest Internet, nie jest to chyba takie trudne? Radio internetowe? W głowie kobiety w czerwonych spodniach myśli się kłębiły, zataczały, wpadały jedna na drugą, walczyły o pierwszeństwo… Pokochała to, jak się teraz pięknie mówi, medium, kiedy była małym dzieckiem. W domu pozbawionym telewizora stał odbiornik z magicznym okiem, przy którym słuchała audycji dla dzieci.
Tak poznała Koziołka Rududu i razem z nim śpiewała o jego majteczkach na szeleczkach. Tam po raz pierwszy usłyszała głos Ireny Kwiatkowskiej. Nie marzyłam o telewizorze, ale o tym, by radio miało malutkie okienko emitujące obrazki. W radiu było ciekawiej, to tu, a nie w telewizji był Podwieczorek przy mikrofonie, Koncert Życzeń, Program Trzeci PR z Listą Przebojów i niedzielne „60 minut na godzinę”. To było wydarzenie, do którego wysłuchania zasiadała w pościeli ze śniadaniem na tacy. To nie Teleranka, ale tej właśnie audycji zabrakło jej 13 grudnia wiadomego roku. W styczniu, po narodzinach córki, to radio i Codziennie powieść w wydaniu dźwiękowym przenosiły codzienność w inny wymiar. Kobieta zasłuchana w przeszłość zadumała się: mała K. odbierała impulsy i od urodzenia marzyła o pracy w radiu! Ma za sobą pierwsze doświadczenia…Zaraz, zaraz, doświadczenie radiowca, i to spore, ma też J.! Uświadomiła sobie, że wokół siebie ma wielu zniewolonych radiem. Jest już nas troje, do tego M., który nigdzie nie rusza się bez słuchawek podłączonych do radia w telefonie. A może założymy rodzinny interes? To pytanie, pozornie głupie, radiowa kobieta musiała zadać! Nie od dzisiaj myślała o rodzinnym interesie. W rodzinie są znawcy teatru, filmu, muzyki, literatury, filolog, politolog, fachowiec od reklamy, zarządzania i tańca w jednej osobie, elektronicy… Potrafimy wszystko: napisać tekst, skomponować muzykę, zaśpiewać, zagrać, wyreżyserować, narysować, sfotografować, sfilmować…Ale jesteśmy uzdolnieni!!!
Kobieta w czerwonych spodniach włączyła radio. A nad tym radiowym interesem muszę się jeszcze trochę zastanowić. Powinien być dochodowy… pomyślała… Magiczne oko zamrugało radośnie…
/Bo/
To i owo 12
2 stycznia 2012
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Mężczyzna w kapeluszu...
Głos… Znajomy głos… Głos męża dobiegał z pokoju. Nie znam tej piosenki! Co to? Skąd? Kobieta domowa weszła do pokoju i stanęła przed ekranem monitora. Zobaczyła znajomą postać w białej koszuli, w kapeluszu na głowie. Ten młody mężczyzna to mój mąż, ale takim Go nie pamiętam…
Nie dziwmy się – Kobieta w czerwonych spodniach latami nie widywała jeszcze nie męża. Nie przyjechała na przysięgę, nie gotowała Mu obiadów, nie oklaskiwała na scenie, nie czytała Jego tekstów, nie wiedziała o czym marzy, nie mówiła wracaj szybko, nie piła z Nim szampana…Bardzo jej brakuje takich obrazów…
Dobre wspomnienia się snuje, o złych – zapomina… Niektóre nie dają o sobie zapomnieć, wciskają się pod powieki, wślizgują szczelinami niepamięci…
Kobietę w czerwonych spodniach wspomnienia dopadły w kinie. Właściwie powinna się tego spodziewać idąc na 80 milionów. To lata Jej młodości… Chyba późnej – rzuca niewiedzący co czyni syn. Nie, synu, młodości w rozkwicie. Twoja mama, podobnie jak jedna z postaci w filmie, czekała na pojawienie się na świecie Twojej siostry. A Twój tato działał w tajnej drukarni. Dlatego Ty powinieneś obejrzeć ten film!
Kobieta w czerwonych spodniach, siedząc w ciemnej sali kinowej, nie mogła oprzeć się wzruszeniu. Nie ruszyła się z miejsca, dopóki nie zamilkła muzyka. A potem wspominała 13 grudnia wiadomego roku: „porwanie”, jazdę zaśnieżonymi ulicami Warszawy i uczucie… końca świata! To uczucia pomagają nam pamiętać zdarzenia i ludzi – myśli Kobieta w czerwonych spodniach sięgając po album ze zdjęciami pełen uczuć. Nie wszystkie tutaj są, niektóre pozostaną tylko w pamięci, jak to z czerwca 1975 roku, przywrócone do życia 33 lata później. Wspomnienia przytrafiają się nam niespodzianie, krążą wokół nas jak niewidzialne motyle…
/Bo/
To i owo 11
19 października 2011
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Zasłuchanie, zapatrzenie, zatrzymanie…
Wydawało się, że kobieta w czerwonych spodniach wróciła już z wakacji… Widywano ją na ulicy, w tramwajach, sklepach…Niejeden mógłby przysiąc, że spotkał ją w kinie! Skróciła włosy, ale ciągle chodziła w czerwonych spodniach. Jednak kiedy ktoś zapytał ją o drogę, długo się zastanawiała, błądziła wzrokiem, jakby nie wiedziała gdzie się obecnie znajduje. Była tu, w mieście, czy jej nie było? Wypatrywała drzew, kwiatów, słońca, w oczach miała różne odcienie błękitu, w pamięci zapachy: słonej wody, malw, rzeki dzieciństwa, a usta zdawały się mówić zostańcie…
Mąż zabierał ją na spacery do ogrodu botanicznego i do Łazienek aby sycić zmysły dźwiękami, kolorami i zapachami, na balkonie sadził liliowe kwiaty, a okna zasłaniał długo po zachodzie słońca. Wszystko na nic! Coś nieuchronnego wisiało w powietrzu, zbliżało się…
Powiało, spadł pierwszy deszcz. Przez jakiś czas sytuację ratowały kolorowe liście i kasztany, które swoimi pacnięciami przywoływały czas spędzony z dziećmi na brodzeniu w liściach i szukaniu brązowych kulek. Chwilo, trwaj, lato – nie odchodź! – myślała. Któregoś dnia zmuszona była założyć rękawiczki i zrozumiała, że to już! Zaczęła się szaruga jesienna. Kobieta w czerwonych spodniach nie byłaby kobietą, gdyby nie pomyślała: może zakupy uratują sytuację? Wybrali się zatem do pobliskiej galerii w poszukiwaniu…no właśnie…czego? Wchodziła do sklepików, dotykała faktur ubrań, zakładała berety, czapki, mrużyła oczy patrząc w lustra… Mąż dzielnie dreptał obok, czasami tylko przysiadał na ławeczce, nic nie mówił, ale chyba stracił już nadzieję. Uff…ostatnie piętro… Dostrzegł je z daleka: WYSOKIE OBCASY! W Jego oczach zobaczyła słońce i kwitnące kwiaty, z daleka słychać było żagle łopoczące na wietrze…
/Bo/
To i owo 10
7 kwietnia 2011
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Pytania…
Kobieta w czerwonych spodniach siedziała na ławce z tępym wyrazem twarzy.
– Wypraszam sobie. Z tępym wyrazem? A co to znaczy?
– Hmmm, z tępym znaczy nie z ostrym, albo po prostu z nijakim.
– Nie można mieć nijakiego wyrazu twarzy. Zawsze jakiś jest. No więc z jakim to wyrazem na twarzy siedziałam?
– To się jeszcze okaże…
Kobieta w czerwonych spodniach siedziała na ławce i wpatrywała się w przestrzeń. Siedziała już tak dość długo… Dręczyły ją pytania egzystencjalne…
Po co istnieję? Komu jestem potrzebna na tym świecie? Przyjaciółki nie odezwały się do mnie od tygodnia…Gdybym teraz zapadła się pod ziemię, nikt nie zauważyłby mojego zniknięcia…pewnie szukano by ławki…
Dlaczego jestem, jaka jestem? Gdybym urodziła się w innym czasie, innym kraju, wśród innych ludzi, byłabym kimś innym, ale czy byłabym inna? Rodzina nie jest mną zachwycona, ciągle coś jest nie tak! Mam za długie włosy, zbyt kolorowo się ubieram, za głośno słucham muzyki, włóczę się po świecie, nie oszczędzam… mogliby tak jeszcze długo… Może jednak XXI wiek jest nie dla mnie? Chciałabym być hippiską, cofnąć się o 40 lat i żyć w Stanach, a moja wnuczka mogłaby dziś śpiewać:
„Ona nie znała słowa „obowiązek”
spędzała dnie malując je
kolorami życia.
Nosiła suknie szyte promieniami słońca
i uciekała z domu będąc dzieckiem.”
Ech! Jak żyć? Zmienić coś w życiu? W sobie? Stać się podobną innym? Już nie iść pod prąd?
Po alejce na różowym rowerku jechała dziewczynka z wielkimi kokardami w rudych warkoczykach. Spojrzała na kobietę w czerwonych spodniach, zatrzymała się i powiedziała do towarzyszącej jej pani: babciu, ale ta pani ma superowe okulary.
Kobieta w superowych okularach dostrzegła nagle fioletowe krokusy i zielone pąki na drzewach… Telefon zaśpiewał I Got Life. Rozmawiając podniosła się z ławki i tanecznym krokiem udała do wyjścia. Jeszcze tylko spojrzała w moją stronę – jej twarz jaśniała radością, a miodowe oczy mówiły: nie mogłabym już żyć bez komórki, już nie!
/Bo/
To i owo 9
17 stycznia 2011
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Tęsknota
Już wiem, dlaczego misie przesypiają zimę. Sama mam na to ochotę… Dlaczego mój dzień składa się wyłącznie z pracy? W drodze do i z niej towarzyszą mi ciemności. Misie świat oglądają tylko z tej piękniejszej strony – słonecznej, rozkwitającej, ciepłej…– pomyślała Kobieta w popielatej czapce, nasunęła ją głębiej na czoło, postawiła futrzany kołnierz i obwiązała się długim szalem. Tylko nos i przysłaniające oczy okulary spoglądały w ciemność. W niczym nie przypominała Kobiety w czerwonych spodniach.
Zapewne kiedyś ktoś napisał pracę na temat wpływu światła, a raczej jego braku, na organizm człowieka. W uszach odmienionej Kobiety zabrzmiał głos Grzegorza Turnaua: „Brak cienia jest dowodem nieistnienia…”. I tak się właśnie czuję – jakbym nie istniała, tylko poczucie obowiązku zmusza mnie do jakiegoś, ograniczonego do minimum, działania – myślała, przypominając sobie tekst piosenki…„lecz bez kawałka światła nie jest łatwo”… Marzę o „kawałku cienia”…
Są różne sposoby radzenia sobie z tragiczną sytuacją organizmu cierpiącego na tęsknotę za słońcem. Chwilowo pomaga słuchanie muzyki, oglądanie pogodnego filmu, delektowanie się krówkami ciągutkami (byle w porę się zatrzymać), wysłuchanie audycji radiowej „Piosenka z tekstem” (godzina raz w tygodniu!), ale koniecznie w towarzystwie ukochanego…
Kobieta w popielatej czapce przyspieszyła kroku, by jak najszybciej znaleźć się w domu i po pysznym obiadku ugotowanym przez męża oddać się ulubionej ostatnio czynności – byczeniu się! Szkoda tylko, że nie mogę, jak byczek Fernando, poleżeć sobie na zielonej łące i słuchać ptaków…albo jak Dyzio Marzyciel patrzeć na obłoki. Pozostaje książka… A może potrenować taniec brzucha?
http://posluchaj.radiokrc.pl/
wtorki, godz. 21.00
/Bo/
To i owo 8
3 grudnia 2010
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
Teatralia
Mijał kolejny jesienny dzień, kiedy… Stęskniłam się za teatrem – pomyślała Kobieta w czerwonych spodniach i po jakimś czasie zjawiła się w tym przybytku sztuki. Na ten wieczór stała się Kobietą… w granatowych spodniach. Tego wymagała okoliczność! Na ucztę, także tę duchową, wypada elegancko się ubrać! – zdecydowała. Po kwadransie spędzonym w lustrzanym foyer udała się z całym wytwornym towarzystwem na widownię.
Zajęła miejsce w pierwszym rzędzie obok swojego Mężczyzny i rozejrzała się po scenie. W Teatrze na Woli była wielokrotnie, za każdym razem scena wyglądała inaczej. Patrząc domyśliła się kilku miejsc gry. Deski sceniczne pokryte zostały sztuczną trawą, a w głębi „wyrosło” drzewo. Rozpoczął się spektakl… Całą tę przestrzeń przez prawie dwie godziny wypełniało dwoje aktorów: Barbara Krafftówna i Marian Kociniak. Wypełniali ją sobą: swoim kunsztem aktorskim, doświadczeniem, kulturą, wiedzą… Pani Krafftówna na scenie była starą, cierpiącą kobietą, pełną złych wspomnień oraz promienną, starszą panią, realizującą marzenia z młodości. Na spełnianie marzeń nigdy nie jest za późno! Z czasem dał się o tym przekonać nawet Jej towarzysz (M. Kociniak), sceptycznie nastawiony do pomysłów staruszki.
Tak, to była uczta duchowa, słuchać i patrzeć na tych dwoje Artystów!
Kobieta w czerwonych spodniach zadumała się: czy to możliwe bym mogła jeszcze spełnić któreś z marzeń młodości? Jako nastolatka marzyłam bardzo dużo, pewnie jak wszyscy… Leżałam z zamkniętymi oczami słuchając ulubionej muzyki, a pod powiekami przewijały się obrazy… Próbowałam je urzeczywistniać i dzięki nim, marzeniom spełnionym i niespełnionym – JESTEM!
Jesteśmy jak nasze marzenia…
autor: Remigiusz Grzela,
reż. Maciej Kowalski
Teatr Na Woli im. Tadeusza Łomnickiego w Warszawie
/Bo/
To i owo 7
3 października 2010
/autorka: Bogusława Siekierda-Goryńska/
W Wiśniowej „Pod Świerkami”
Kobieta w czerwonych spodniach wróciła z wakacji i rzuciła się w tak zwany „wir pracy”. Po tygodniu wydawało jej się, że… wakacji w ogóle nie było! Chwilę trwało, zanim w labiryncie umysłu odnalazła wspomnienia lata: ciepły piasek, morze, zachód słońca, podkarpackie łąki…Uzbierało się trochę tych obrazów – pomyślała – dobrze, że są zdjęcia. Weekend spędziła na porządkowaniu zdjęć, notatek, biletów do miejsc, które zwiedziła… Wzięła do ręki wizytówkę: Bar. Restauracja „Pod Świerkami”, miejsce – Wiśniowa…Nazwa miejscowości smakowita… Było to już blisko Krosna , w województwie podkarpackim.
Jechała samochodem z Dorotką i Jackiem (im dalej od centrum, tym piękniejsze widoki – pagórki, zielone lasy, rzeka..). Kobieta w czerwonych spodniach rozmarzyła się patrząc na zdjęcia… Ale wracając do Wiśniowej: mmm… smak, kolor i zapach wiśni – boski, ale pawilonik restauracji nie zachęcał do wejścia. Goście na tarasie popijający piwo też nie…, chociaż Ich grzeczności nie można było nic zarzucić – pierwsi nas powitali! Jak okazuje się po raz kolejny, pozory mylą. Wchodzimy do środka. Od progu słyszymy grzeczne „dzień dobry”, widzimy uśmiechy na twarzach i, na początek, czyste, świeżo odnowione sale ze stolikami nakrytymi obrusami w kolorze… wiśni. Dalszy ciąg równie miły – obsługa nienaganna, menu wystarczająco bogate, a co najważniejsze, smaczne dania! Flaki… cud, miód, jak powiedział Jacek, pochłaniając swoją porcję. Gołąbki pyszne jak u mamy, a przy tym tak duże, że ledwie dajemy im radę. Jeszcze rachunek (niewygórowany), miła pogawędka z „szefem”, synem właścicielki, Panem Robertem, wizyta w pachnącej łazience i czas w dalszą drogę. „Pod Świerkami” stało się właśnie miejscem, którego nie ominiemy przejeżdżając przez Wiśniową.
Może kobieta w czerwonych spodniach nie powinna się dziwić? To przecież normalne, że w restauracji są podawane smaczne dania!? Cóż, są różne miejsca… Po tegorocznych wojażach wiem, że obsługa może nie odróżniać kwaśnego mleka od kefiru, a letnią wodę wymieszaną z odrobiną startego chrzanu nazywa szumnie „chrzanicą”, każąc sobie za to słono płacić!
/Bo/
To i owo 6
16 lipca 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Kobieta w czerwonych spodniach wyszła ze sklepu obuwniczego energicznie zamykając za sobą drzwi. W witrynie odbiła się jej twarz z ironicznym uśmiechem. Niedawno znowu gdzieś usłyszała:„PRL był szary..”
Szaro, a raczej czarno jest teraz temu, kto wchodzi do obuwniczego – pomyślała.- Prawie żadnego wyboru fasonów, kolorów, nie mówiąc już o numeracji. PRL szary!? Nigdy nie miałam takich ładnych, kolorowych butów! A te boskie sukienki szyte na miarę? Pomyślmy: jasnopopielate pantofle z paseczkiem po środku, które nosiłam do różowej sukienki, beżowe sznurowane półbuty, wiśniowe lakierki na słupku, „kosmiczne” brązowe zamszowe sandałki do codziennego biegania w białej minispódniczce lub żółto-pomarańczowo-brązowej sukience. A żółte, na wysokim obcasie, noszone do czerwonej spódniczki, bluzeczki w łączkę i czerwonego kapelusza? A zielone na sznurkowej platformie z sukienką w zielone groszki?
A czarne na grubej podeszwie z cudownie miękkiej skórki? Do tego czarna sukieneczka lub spódniczka z czerwoną bluzką z żabotem. Mogłabym tak jeszcze długo!
Kobieta w czerwonych spodniach przystanęła i rozejrzała się. Od tych wspomnień zaschło jej w gardle. – Czego ja szukam? Saturatory już nie stoją na chodnikach, nie wypiję szklaneczki wody sodowej z sokiem wiśniowym…, nie zjem też kulek „Palermo”. Wszystko to zostało w tym „szarym PRL-u…”
Następnego dnia Kobieta w czerwonych spodniach weszła do sklepu obuwniczego energicznie otwierając drzwi. Powiało chłodem z klimatyzacji. Zapytała o męskie sandały. Ekspedientka z miłym uśmiechem poinformowała ją, że dla mężczyzn mają tylko bokserki. W witrynie zobaczyła swój ironiczny uśmiech. Pomyślała: a podobno to PRL był szary i…. nienormalny. Historia chichocząc zatoczyła koło.
/Bo/
To i owo 5
12 czerwca 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Wszystkie miejsca, w których ostatnio przebywałam z rodzinką, posiadały urodę i atmosferę nieprzeciętną i, jak się okazuje, nieprzemijającą. Pałac Gombrowiczów, dworek Kochanowskiego, pałac Brandta, otoczone są dużymi parkami z bujną roślinnością i stawami.
Miejsca te lubią ptaki i za pobyt w nich odwdzięczają się trelami. W takim otoczeniu żyje się na pewno inaczej, przyjemniej, spokojniej myśli o przyszłości, może łatwiej się tworzy…
W rozmowie z Jackiem i Kubą wyraziłam swoje zdanie na temat własności: no tak, skoro jedni mają tak dużo, to inni muszą mieć mniej. Aby starczyło dla każdego, należałoby świat i wszelkie dobra podzielić równo na obywateli tegoż świata. Czy to byłoby sprawiedliwe? Przypuśćmy, że jeden otrzymałby „kamienisty” kawałek, drugi piasek pustynny, a jeszcze inny…Połoninę Wetlińską! No i zaczęłoby się – zamiany, migracje… Handlowania swoim kawałkiem nie biorę pod uwagę – byłoby zabronione. Tyle że, jeżeli coś jest zabronione, tym bardziej kusi. Nie chcę nawet myśleć, do jakich sytuacji by dochodziło i co pomyślałyby kolejne pokolenia o działaniach przodków. Może jest to dobry temat na scenariusz filmu?
Zawsze będą tacy, co mają za dużo. Ile można mieć pieniędzy, ziemi, domów, samochodów, wczasów na Majorce…? I po co? No tak, można jeszcze polecieć w kosmos…tylko nikt mi nie wmówi, że ten lot jest mu potrzebny do szczęścia!
Tato długo się uczył i ciężko pracował, żeby lepiej żyło się rodzinie, mimo to na własny „kawałek świata” nie starczyło. Mamusia marzyła o małym domku z ogródkiem, Dorotka poszła dalej i stworzyła sobie wizualizację rodzinnej posiadłości, bo podobno wtedy się udaje. Nasi przodkowie nie zostawili nam swojego „kawałka tortu”. Czy on gdzieś na nas czeka? Jestem raczej z tych, co wierzą w przeznaczenie. Nawet to, że jestem jaka jestem i że staram się „wykuwać swój los”, jest mi przeznaczone.
Pozostaje faktem, że świat podzielony jest nierówno w każdej dziedzinie, nawet w tym, co jest nam zapisane w gwiazdach.
/Bo/
To i owo 4
29 maja 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Dzisiejsze „to i owo” powinno nosić tytuł „Muzyka w moim życiu”. Rozmyślam nad tym od chwili, gdy w jeden piękny majowy wieczór wysłuchałam koncertu zespołu „Laura Palmer”.
Plecie się w życiu, oj, plecie…
W mojej rodzinie nie było tradycji muzycznych, ale dobry słuch, poczucie rytmu i chęć do śpiewania posiadali wszyscy. Babcia Mania, w młodości aktorka teatru amatorskiego, przekazała artystyczne zdolności swoim córkom, a one swoim. To dzięki ich „koncertom” domowym znamy dzisiaj kołysankę Z popielnika na Wojtusia, przezabawną pastorałkę W tej kolędzie, przypominamy sobie smutną pieśń o Srulku… Prawda, Tato, jako „dziecko pułku”, nauczył się grać na trąbce, a po okupacji szaleli z Mamą na dynowskiej scenie w komediach Fredry. Występowali, śpiewali, tańczyli… Rodzice pomyśleli o muzycznej edukacji swoich córek – z Dorotką częściowo się udało, ze mną nie. Śpiewałyśmy w chórach szkolnych, zespołach wokalnych, na wycieczkach i zbiórkach harcerskich, przy ognisku i w zaciszu domowym. Z czasem na ścianie mojego pokoju zawisła gitara – ma już 40 lat, ale z tęsknoty za młodością powędrowała za Kasią.
Gitara to nie jedyny instrument, jaki słychać było w naszym domu. W małym pokoju stoi pianino. Gościliśmy u siebie również wiolonczelę i klarnet – grał na nich (pięknie!) Kuba, bo to On został „ofiarą” moich muzycznych ambicji. Dziewięć lat nauki, godziny ćwiczeń, próby, egzaminy, jednym słowem lata ciężkiej pracy. Mam nadzieję, że ukształtowało Go to pozytywnie.
Kuba nie został muzykiem, nie występuje, ale pojawił się w naszej rodzinie Tomek – to właśnie Jego zespół i Ich utwory podziwiałam na klubowej scenie. Nie słuchałam ich sama, ale z Jackiem, który zadomowił się w moim życiu razem ze swoimi piosenkami…
Oj, plecie się, plecie…
/Bo/
To i owo 3
24 maja 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Majowy chrabąszcz przywołał wspomnienia… Jego lot między samochodami na warszawskich ulicach okazał się być niebezpieczny – potrącony upadł na chodnik obok przystanku. Wzbudził swoim istnieniem zainteresowanie: został dostrzeżony, sfotografowany, a wreszcie przeniesiony na trawnik. Wcześniej, gdy obserwowałam jego lot, pojawił mi się inny obraz: Tato przynoszący z pobliskiego lasku chrabąszcze do domu. Bałam się, czy byłam zachwycona? Nie pamiętam, ale myślę, że się nie bałam, bo dzieci są odważne, a ojcowie nie pozwalają swoim dzieciom bać się…
Tak mało pamiętam z dzieciństwa – jakieś obrazy, jak urwane filmy…Zabawy w błocie po letnim deszczu, dziura na kolanie w pierwszych elastycznych rajstopkach (piękny popielaty kolor?!), poranki w kinie, brodzenie po pas w zaspach śnieżnych, a potem suszenie ubrania przy kuchni, omlety zamiast obiadu jaki jedli wszyscy, telewizor z kolorową szybką, wigilia obchodzona z dziećmi z Ośrodka, w którym pracowali rodzice. To co pamiętam to tylko moje obrazy, czy także cudze, przekazane mi? Jaka byłam? Słodka, czy nieznośna? Dlaczego nie chciałam grać na pianinie? Byłam nieśmiałym, upartym dzieckiem i trzeba było sporo cierpliwości, żeby otworzyć małego uparciuszka. Tato miał tę cierpliwość. Dlatego pamiętam, jak uczył mnie posługiwać się zegarkiem, odczytywać godziny – siedzieliśmy przed szkołą w słońcu, mogła być leniwa niedziela…
Gdzieś w zakamarkach mózgu ukryły się obrazy, ludzie, wydarzenia.
Dla wielu maj 2010 to dramat związany z powodzią, dla mnie… uliczny chrabąszcz i koncert, z którego wracaliśmy z Jackiem w ciepły wiosenny wieczór. Denerwowaliśmy się, że autobus długo nie przyjeżdża. Gdyby przyjechał zgodnie z rozkładem, chrabąszcze sprzed lat nie wydobyłyby się na powierzchnię mojej pamięci.
/Bo/
To i owo 2
13 maja 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Nie powiem, że „rozczarowałam się pozytywnie”, bo rozczarowanie to przecież niespełnienie nadziei, zawód, a więc uczucie negatywne. Wolę słowo „oczarowanie”…
Oczarowała mnie niedawno pewna książka i to, o ile to możliwe, podwójnie. Nie przepadałam za opowiadaniami, a powieści o miłości omijałam z daleka. Pewnie w życiu przeczytałam te niewłaściwe, przepełnione westchnieniami, roztrząsaniem stanu duchowego i umysłowego osobnika, który właśnie kocha i jest, bądź nie jest, kochany. Te miłosne tragedie… nie potrafiłam w nie uwierzyć! Jak wiele jednak zależy od autora…
Eric-Emmanuel Schmitt był mi wcześniej znany ze swoich „minipowieści” (Dziecko Noego, Oskar i pani Róża, Pan Ibrahim i kwiaty Koranu, Moje życie z Mozartem) oraz dramatu Małe zbrodnie małżeńskie – świetnie mi się je czytało! Sięgnęłam po Jego kolejne dzieło, Odette i inne historie miłosne, z mieszanymi uczuciami, bo z jednej strony opowiadania i miłość, a z drugiej autor, którego lubię… Tom zawiera osiem historii, tak różnych, jak różne są kobiety je przeżywające. Odette, ekspedientka po czterdziestce zakochana w pisarzu, z powodu perypetii miłosnych doznaje ataku serca. Wanda nigdy nie zapomni o swoim pierwszym mężczyźnie i po latach wróci, by mu pomóc, a o Izabelle mówią, że ma wszystko, czego potrzeba do szczęścia, choć my wiemy, że tak nie jest… Wierzę w te historie, w istnienie tych kobiet żyjących na sąsiedniej ulicy, w tym domu za płotem i w ich miłość. Dlaczego? Czy dlatego, że, tak jak ja, Schmitt lubi oszczędzać słowa? Zastanawiałam się kiedyś nad tym „problemem” – co można zrobić ze słowami, które się zaoszczędziło? Ja chyba już wiele zaoszczędziłam! Czy zostaną kiedyś przeze mnie wypowiedziane? Może zrobią to za mnie inni? A może zostawię je komuś w spadku?
/Bo/
Eric-Emmanuel Schmitt, Odette i inne historie miłosne, przeł. [z franc.] Jan Brzezowski, Kraków, Wydaw. Znak, 2009
To i owo 1
5 maja 2010
/autorka: Bogusława Piróg-Siekierda/
Dwa zegary tykają nad moją głową – jeden ucieka, drugi go goni… Czy zegary na całym świecie nie powinny tykać równocześnie? Ale, gdyby tak było, czy dałoby się ten łomot wytrzymać?
Leniwe 3 godziny… No tak, dla mnie leniwe, ale dla tych przede mną, którzy zdają maturę – pracowite… i pewnie zabraknie im czasu. Muszę pomyśleć o czymś milszym! O minionej niedzieli?
Odwiedziliśmy Kasię i Tomka w Ich nowym domku. Gdyby Tomek nie zabrał nas samochodem, podróż zajęłaby nam około godziny. A tak droga mija niepostrzeżenie i jesteśmy na miejscu. Kasia macha do nas z balkonu. Ładnie teraz budują, wykończone bloki i otoczenie: trawniki, place zabaw, ławeczki, parkingi, ochrona i szlaban! Jeszcze trochę pusto. Te bloki mają po 3-4 piętra.
Mieszkaliśmy kiedyś na ósmym piętrze dziesięciopiętrowego bloczyska w malutkiej „dziupli”. Wszędzie było pełno dzieci – lata wyżu demograficznego. Przedszkola i szkoły przepełnione, w piaskownicy mały tłumek, w zimie na osiedlowej górce robił się korek. Dzieci w jednym bloku miały koleżanki i kolegów, po przeprowadzce tęskniły nie tylko za tym – sentyment do blokowisk chyba im pozostał. Ja tęsknię za windą, kiedy idę z zakupami i za zielonymi, osiedlowymi terenami, po których nie jeżdżą samochody. Poza tym blisko było na lodowisko i jeziorko, w którym jeszcze mogliśmy się kąpać!
Kasia z Tomkiem jeszcze się urządzają, dopieszczają szczegóły. Brakuje czasu na wszystko, to dla takich jak Oni sklepy czynne są do późna i w święta. Jednak zawsze urządzanie się ma swój urok, kiedy można wybrać spośród wielu tę jedną, jedyną… kanapę, która po to została stworzona, by stanąć w naszym salonie… W salonie, poza kanapą, stoją jeszcze znane mi foteliki. Kupił je na początku lat 60-tych mój tato, czyli dziadek Kasi – Władysław, którego ona nie zdążyła poznać. Jak mógł przypuszczać, że w dwudziestym pierwszym wieku przejadą pół Polski, aby zadomowić się u Jego wnuczki… Sreber rodowych nie posiadał, więc chociaż te półwieczne foteliki. Odnowione pojaśniały, odmłodniały i są na pewno jedyne na świecie! Tato miał dobry gust, parę rzeczy przez Niego nabytych znalazło swoje miejsce w naszych, teraz już czterech, domach. W moim tyka zegar pamiętający młodego Władka i Krzysię… Tyka czasem wolniej, czasem szybciej, ale nikt nie ma o to do niego pretensji.
Co zostanie po mnie?
/Bo/
Po raz kolejny przeczytałam te opowiadania jednym tchem. Z ogromnym wzruszeniem i łzami w oczach, bo są w nich również moje wspomnienia… Dziękuję Ci za nie Siostrzyczko. Są piękne i powinny być pokazane szerszej publiczności.
Spełniaj marzenia a zaoszczędzone słowa przelej na papier.