Przed chwilą była burza i zmyło część malowidła, które popełniłam na…płocie i to akrylem…
„Dzieło” jest oczywiście niedokończone, a wiąże się z tym pewna historyjka.
Otóż tu na wsi, oprócz domu mieszkalnego, znajduje się patio. To taki przerywnik łączący Dom z budynkami gospodarczymi. Jest częściowo zadaszone więc można grilować, spożywać posiłki i swawolić…
Tydzień temu zdobyliśmy się na odwagę aby tam wysprzątać bo, krótko mówiąc, znajdowało się tam wysypisko śmieci zasłaniające stary, prawie stuletni… wychodek!!! Nikt z nas nie miał ochoty tam zajrzeć. Ciekawość jednak zwyciężyła i co się okazało? Otóż dziura w desce (jak to w wychodku) przykryta była czymś w rodzaju drewnianej pokrywki, a pod pokrywką… wiaderko….służące do wiadomych celów!!!. To dopiero patent sprzed prawie 100 lat!!!
Walący się wychodek został natychmiast porąbany i usunięty z widoku, śmieci wywiezione na wysypisko, i to umożliwiło odsłonięcie płotu z furtką na ogród. Był ten płotek pomalowany na smutny ciemnopietruszkowy kolor. Postanowiłam go nieco ożywić. Pierwszą koncepcją było namalowanie NIEBA, ale wyszło mi to średnio. W piątek jadąc tu z Kbh postanowiłam namalować motylki bo to takie ulotne istotki i dobrze komponują się z ogrodem.
Zaczęłam więc malować pierwszego motylka. Nie wiem dlaczego spod pędzelka zaczął wyłaniać się kwiat. Coś na podobieństwo słonecznika.
Mam jakąś wkrętę na te słoneczniki (na tarasie w Kbh też je popełniłam).
Zastanawiam się czy nie powinnam zacząć niepokoić się o stan mojego zdrowia psychicznego. Czytałam w jakimś piśmie, że upodobanie do żółtej farby w „procesie twórczym”, może być oznaką jakiegoś schorzenia, ale nie pamiętam jakiego.
Do Van Gogha mi daleko i całe szczęście, bo przyzwyczaiłam się do posiadania dwojga uszu, i jestem z nich w miarę zadowolona….
Niedługo zjeżdżamy z tego ranczo, tym bardziej że pogoda w kratkę i nie za bardzo chce się nam, leniuszkom, doginać w ogrodzie!!!
Serdeczności!!!
/Basik/